Po obejrzeniu "Black Swan" z Nathalie Portman sięgnąłem po mało znany thriller Petera Del Monte "Etoile". To fascynujące oba te filmy porównać. Jennifer Connelly w roli amerykańskiej baletnicy Claire, która trafia do Budapesztu i zostaje opętana przez ducha baleriny z 1891 roku. Owa balerina po raz ostatni zatańczyła właśnie w "Jeziorze łabędzim" Czajkowskiego. Jest w "Etoile" kilka uderzających podobieństw do "Black Swan":
1) otrzymanie bukietu czarnego kwiecia przez Claire z napisem "Welcome Home Natalie" (Natalie Portman, hahaha).
2) przejechanie baletnicy przez dorożkę (Winona Ryder w "Black Swan" trafia pod kola samochodu).
3) podobna tematyka utraty tożsamości
Film przyzwoity, nieco kafkowski, niestety zapomniany. Słaba rola Gary'ego McCleery.
Seans drugi.
Chyba jeszcze bardziej doceniłem "Etoile" po jego zakończeniu. To całkiem przyzwoity oniryczny fantasy thriller. W dodatku młodziutka Jennifer Connelly w roli baletnicy jest niesamowicie piękna, anielska, wręcz zjawiskowa. Dla takiej dziewczyny straciłbym kompletnie głowę. Nie mogłem się zwłaszcza napatrzeć na nią w trakcie sceny w parku przy stawie z pływającymi łabędziami. Na plus także Laurent Terzieff w roli przerażającego mistrza baletu oraz Olimpia Carlisi jako czarna królowa. Gary McCleery bardzo kiepski jako partner Natalie. Film stylowy, wysmakowany wizualnie, subtelny, z piękną ścieżką dźwiękową, ale dla wielu będzie pewnie nużący i pusty w treści.
Intrygująca tematyka czasu, do czego nawiązują obecne w "Etoile" zegary. Ma się momentami wrażenie jakby czas w "Etoile" się zatrzymał...