Trochę przypowieść z cyklu "stary człowiek i morze". Czyli kolejna opowieść o (niepotrzebnej) próbie udowodnienie swojego znaczenia przed sobą (i swiatem). Jednakże za bardzo i nieudolnie przysłodzona i niedosolona.
Nieudolna słodycz to ta niby-milość i finalne odbicie "ukochanej". Serio ta scena na koniec to deser całkiem zbędny. Plus slodko-gorzkie dziecko na okrasę, odebrane z sierocińca w mega slabo pomyślanej scenie i niestety przeciętnie zagranej, chociaż wielbię Madsa ponad wszystko.
Bohater "negatywny" zbyt jednoznaczny, a "pozytywny " za mało wieloznaczny, słabo tez rozegrana jego przemiana w ekspresowej końcówce.
Mej skromnej osobie taki deser naprawdę bardzo odpowiadał i nie raził, nie je*** po oczach, więc chyba nie było aż tak źle jak uważasz ;) a cyganeczka, no cóż, wolę cyganeczkę niż inne ostatnio popularne poprawności polityczne. A takowe przemiany i w życiu czasem bywają ekspresowe. Dla mnie rzeczy przez Ciebie wymienione nic temu filmowi nie ujmują ;) swego faceta lepiej Wokulska pilnuj, żeby przy innych kobietach się nie pałętał i do nich nie wzdychał :P rozumiem, że przez małżonka jakaś awersja do uczuć;P
Ha ha :) jakby co, to ja z domu Łęcka, wiec mąż we mnie wpatrzony jak się należy:))))) A odnosnie awersji do uczuc, nie wiem w czym ją odczytales? Zresztą, w tym filmie miłośc damsko-meska odczytywalna była dla mnie jedynie w parze służących uciekinierów. To co łączyło głównego bohatera z jego "gosposią" nie odczytalam jako miłość:) Raczej byl to układ. Stąd też ostatnia scena sztucznie "doklejona".
Taaaak, tresowany piesek :P wiadomo. Wszyscy wiemy, coś się obiło o uszy. Awersja do uczuć skąd? A tak jakoś tego jakiegoś Wokulskiego tak nieochoczo się traktowało, coś Stasiu przy piwku wspominał, że jakiś przydupas się przy Pani kręci, jakiś bardziej zamożny i tak jakoś przychylniej na niego niewiasta spogląda. Co do bohatera i gosposi. Tak, na początku to był układ i wyraźnie to wynika z dialogu podczas "pierwszego razu", ale potem to się po prostu rozwinęło. A wielkie uczucia czasem nie potrzebują tony listów, słów, godzin rozmów. Dla mnie to było piękne. Bardziej mnie poirytowała ta właśnie szlachetna z pochodzenia i jej ostateczna decyzja.
Taaaa, szczególnie odczuwalne było to wieeeelkie uczucie, gdy ją wyprosił, jak szlachetna z pochodzenia go odwiedziła. Plus ze dwie sceny seksu, z incjatywy gosposi (bardziej sceny ujeżdżania, bym rzekła). I na koniec zapłakanie Madsa nad miską podczas samotnej konsumpcji. Po czym scena odbicia gosposi z konwoju. Taka to była miłość. Wielkie uczucie. Bardziej dopowiedziane przez spragnionego je dojrzeć widza, niżli faktycznie objawione.
Odbicie nie musiało być przejawem wielkiej miłości, na to przyjdzie jeszcze czas. Po prostu taka natura głównego bohatera.
Trudno do końca powiedzieć jaka jego natura. Nie była to postać jednoznaczna. A na pewno nie jasno określona. Mógł równie dobrze odbić tę kobietę z tysiąca innych powodów. Chocby takiego, że była naprawdę dobra gospodynią (trochę zartuje). Albo z przyzwoitości. Albo z samotności.
W każdym razie dla mnie ta relacją była od początku w kolizji z poprzednią relacją tej kobiety z jej ukochanym, który zginął.
To wszystko (ewentualna miłość z głównym bohaterem) było mało wiarygodne, nie umiem tego zobaczyć w kontekście miłości.
Odbił ją, bo stwierdził, że tak trzeba. To prosty człowiek, żołnierz z krwi i kości. Nie doszukuj się nie wiadomo czego. Dla mnie końcówka w dechę :)
No właśnie, otóż to! :) Nie doszukuję sie w tym nie wiadomo czego, zwłaszcza miłości. "odbił ją, bo stwierdził, że tak trzeba" - jest najlepszym podsumowaniem. Właściwie z taką diagnozą nawet bardziej jestem w stanie przyjąć tę końcówkę. Natomiast ubieranie tego w milosc, to błędny kierunek.
A co tam Wokulscy mogą o miłości wiedzieć :D odbił bo odbił i tyle. Ale tak jak kolega u góry napisał, końcówka w dechę. Ot.
W dechę to są zakończenia nieoczywiste, otwarte albo zaskakujące. To było "pod widza" i iście nieskandynawskie, ba - hollywoodzkie.
Dla mnie było nieoczywiste, w życiu bym nie pomyślał, że ten stary lis się na to porwie :)
Jak tylko mu sie łzy w oczach pojawiły gdy szamał jedzonko samotnie z miski, pomyślałam, że zapłakał nad brakiem gosposi ;) No i happy end gotowy, w tempie ekspresowym :) Wszyscy wyjdą z seansu zadowoleni. Refleksja podana na tacy, w amerykańskim niestety, miast skandynawskim stylu.